1 sierpnia 1944 roku, tuż przed godziną 14, na warszawskim Żoliborzu padły pierwsze strzały zwiastujące nadzieję na wolność, która tliła się w sercach tysięcy mieszkańców Warszawy i tych, którzy przedostali się do Stolicy specjalnie, by walczyć o wolną Polskę. Było to ledwie preludium do bohaterskiej walki, do której niemal cała Warszawa stanęła o godzinie 17:00.
Wśród młodzieży mającej dosyć hitlerowskiego jarzma, chcącej powitać aliantów i armię czerwoną jako gospodarze Warszawy, nie jako stłamszeni, niemieccy niewolnicy, znalazła się między innymi babcia fundatorki oraz rzecznika Twojego Dziedzictwa – Archangela “Ela” Korwin-Szymanowska.
Dziewiętnastolatka była łączniczką w batalionie “Karpaty” zgrupowania “Baszta”, Kompanii K-2. Dla towarzyszy broni – nieustraszona. Szła tam, gdzie inni się bali. Choć w sercu przerażona okolicznościami, jak byłby chyba każdy na miejscu powstańców z Mokotowa, wiedziała, że trzeba walczyć. I dała z siebie wszystko, wśród huku wystrzałów nie okazując trwogi.
Jeszcze w sierpniu, “Ela” musiała ewakuować swojego rannego dowódcę Jacka “Rana” Cydzika do Lasów Chojnowskich. Po upadku Mokotowa 27.09.44 dostała się do niemieckiej niewoli. Wówczas trwały dopiero pierwsze rozmowy kapitulacyjne i powstańcy nie byli jeszcze uznani przez Niemców za jeńców wojennych. Hitlerowcy wykorzystali to i w ramach kary wymierzonej powstańcom, odliczyli 40 dziewcząt i wywieźli je do obozu koncentracyjnego Stutthof. “Ela” była jedną z nich.
Dzięki szczęściu i niezłomnemu duchowi przeżyła Powstanie Warszawskie, przeżyła obóz koncentracyjny Stutthof, a w kolejnych dekadach nie dała złamać się reżimowi komunistycznemu.
To jedna z wielu historii o niezłomnych obrońcach wolności, godności i honoru, walczących o wolną Polskę w ciężkiej godzinie próby – tak bliska nam przez wspólną krew. Czy Powstanie było konieczne? Czy Warszawa musiała zostać zniszczona? Czy moralne było, by walczyły w nim dzieci?
Można by odpowiedzieć, że te dzieci były mordowane przez Niemców w biały dzień na ulicach Warszawy przez całą okupację. Że każdego dnia o każdej godzinie można było stracić wolność lub życie. Że Niemcy zabijali cywilów pod byle pretekstem, a płeć i wiek nie miały dla nich znaczenia. Potrafili zabić na ulicy za muzykę, za uśmiech, za spojrzenie.
Ale to w ogóle nie są właściwe pytania. Bo nie można o tamtych dniach mówić statystyką i zrywu serc 1944 oceniać zimną, wojskową kalkulacją dzisiejszego pola bitwy. Młodzież zasłuchana w etos Legionów, to była inna młodzież. Wojnę wywołali przesiąknięci ideologią cynicy, doprowadzili do niej ludzie małostkowi. A przelewali krew i ginęli na niej marzyciele i poeci.
Cześć pamięci tych, którzy nie potrafili żyć bez godności i honoru, bez wolności i prawa do samostanowienia.
Młodzież powstańcza dojrzewała też w piosence
…..
Niech płynie piosenka z barykad
Wśród ulic, zaułków, ogrodów.
Z chłopcami niech idzie na wypad
Pod rękę przez cały Mokotów!
…
Ten pierwszy marsz to właśnie zew.
Niech brzmi i trwa przy huku dział.
Batalion gdzieś rozpoczął szturm.
Spłynęła łza i pierwszy strzał.
…..
Ten pierwszy marsz niech dzień po dniu
W poszumie drzew i w sercach drży,
Bez próżnych skarg i zbędnych słów.
To nasza krew i czyjeś łzy…
(fragmenty Marszu Mokotowa)
Dziękuję za wspomnienie.
Także z takim dziedzictwem idziemy przez pokolenia, budując naszą tożsamość ❤
Dziekuję